piątek, 28 marca 2014

Pora skorzystać z wiosny!

Heja!

Jak tam Wasz dzisiejszy obiad? Mam nadzieję, że równie fajny jak u mnie. Przyszła nam wreszcie wiosna i pora zacząć się przyzwyczajać z jej dobrodziejstw - świeżych warzyw!

Wiem, że wielu nie uznaje warzyw za ważny element w odżywianiu "prawdziwego Faceta", ale każdy, kto walczył kiedyś z "nadmiarem siebie" w okolicach bioder wie lepiej.

Jest dopiero końcówka marca i to, co znajdziemy na półkach w sklepie ciagle pochodzi z importu, ale ja już się zaczynam na nowo przyzwyczajać do produktów niemrożonych.

Dlatego dzisiaj wyciągnąłem parowar i powolutku przygotowuję sobie postno-piątkowy obiadek: ziemniaki, kalafior i żółta fasolka. Niestety fasolka ciągle jest mrożona, ale nie mogę się tej świeżej!




Ciekawe, czy Wy też korzystacie z dobrodziejstwa gotowania na parze? Piszcie w komenatarzach i jak zawsze:

Smacznego!


(Niezależnie od tego, co dzisiaj jecie)

środa, 26 marca 2014

Zapowiada się "slow week" - ale tylko na blogu!

Witajcie!


Mam dla Was świetną wiadomość - dzisiaj już czwartek, czyli już prawie czuć weekend!

A tak na poważnie, jak na pewno zauważyliście na blogu mniejsza lub większa cisza. Wszystko dlatego, że przechodzimy z Mariolą teraz dość burzliwy okres i więcej w mojej Men'skiej Kuchni improwizacji niż rzetelnego planowania, a to znacznie utrudnia wrzucania wartościowego contentu. A celem tego miejsca jest prezentacja wysokiej jakości materiału i nie zamierzam tego zmieniać.

To, że na blogu jest cisza nie znaczy jednak, że praca tutaj nie wrze. Jest ona po prostu podytkowana tym, że wszystko kręci się wokół zachcianek mojej Żonki, a dzięki temu rodzą się nowe pomysły i koncepcje, więc z pewnością nie będzie czas stracony.

Na osłodę wrzucam Wam realizację jednej z takich zachcianek:




(Przepis według książki "Moje Wypieki" Doroty Świątkowskiej, którą gorąco polecam. Nie zwaracje też szczególnej uwagi na krem, ponieważ niewiedzieć czemu śmietana nie chciała się ładnie ubić :P )

Miłego dnia!


P.S. Być może w weekend uda się zorganizować coś specjalnego, ale jeszcze nic pewnego - będę jeszcze dawał znać!

niedziela, 23 marca 2014

Nieoczekiwana zmiana planów

Witajcie!


Z przykrością zawiadamiam, że musiałem zmienić plany i dzisiaj nie będzie zapowiedzianego zielonego curry
:(

Jeżeli ktoś oczekiwał go dzisiaj, to z całego serca przepraszam, że zawiodłem Wasze oczekiwania, ale siła wyższa - mojej Ukochanej Żonie zmienił się smak na weekendowy obiad (trzeba wybaczyć kobiecie w ciąży) i przygotowałem jedną z już opublikowanych pozycji.

Ale nie martwcie się, gdyż planuję przygotować porcję zielonego curry na początku tego tygodnia, więc obsuwa nie będzie duża.

Jeszcze raz przepraszam i ...

Trzymajcie się!


P.S. Planuję dzisiaj też dodać do paska nawigacyjnego "Listę Waszych Requestów", abyście mogli szybko odnaleźć przepisy, o które prosicie, a dodatkowo mogli szybko publikować nowe propozycje!

czwartek, 20 marca 2014

Ważna informacja konsumencka!

Moi drodzy, robię to pierwszy raz (i nie przewiduje szybko następnego) - chciałem Was poinformować o możliwości zakupienia bardzo dobrej jakości produktów w bardzo przystępnej cenie.

Przygotowuję się właśnie to zaprezentowania mojej wersji zielonego curry i zbiegiem okoliczności natknąłem się na specjalną ofertę orientalną w sieci Kaufland. Jak zwykle z dużą dozą ostrożności podchodzę do takich akcji, to muszę powiedzieć, że ta oferta mile mnie zaskoczyła.

Ostatnim czasem miałem problem z zakupieniem dobrej jakościowo pasty do zielonego curry w rozsądnej cenie i obawiałem się, że będę skazany na "znaną markę orientalnych produktów rodem z Radomia", a tu okazuje się, że za 7 złotych można kupić naprawdę sporą puszkę zawierającą 100% naturalną podstawę curry! To samo tyczy się mleka kokosowego - fakt, że nie znalazłem jeszcze w Polsce w 100% naturalnego, bez polepszaczy, ale to obecnie sprzedawane w Kauflandzie jest najbliższe mojej wizji "prawdziwego jedzenia". I cena też jest nienajgorsza.

Samego przepisu możecie się spodziewać w sobotę po południu / w niedzielę, więc jeżeli Macie ochotę na tajskie jedzenie w weekend, to jest okazja zaopatrzyć się w te same produkty, co ja za rozsądne pieniądze.

Zapraszam!

poniedziałek, 17 marca 2014

Lekarstwo kiełbasiane i ciężkie jest życie blogera, czyli dobry początek tygodnia.

Heja!


Jak Wam się zaczął nowy tydzień? Mam nadzieję, że lepiej niż u mnie w domu - od soboty mój nos przypomina odkręcony kran, a moja Ukochana cierpi przez zatkane zatoki i gorączkę. więc gdyby nie wizyty rodziców, pewnie moglibyśmy spisać ten weekend na straty. Na szczęście byliśmy obydwoje u lekarza, który w sumie nie stwierdził nic groźnego, ani zaraźliwego, ale na wszelki wypadek kazał zostać w domu do końca tygodnia bo: "pogoda taka, że łatwo cieknący nos zamienić na prawdziwą grypę a w naszej obecnej sytuacji nie możemy sobie pozwolić na ryzyko". 

Ale żeby nie było, że tylko narzekam, z przyjemnością donoszę, że znaleźliśmy doskonałe lekarstwo na nasze dolegliwości, a mianowicie: dobrą kanapkę z PORZĄDNĄ kiełbasą i herbatę z sokiem malinowym. To połączenie szybko podniosło nas z pod koca i poprawiło humor. Tylko co to jest porządna kiełbasa? Przez ostatnie (ponad) 8 lat mieszkania w grodzie Kraka próbowałem mnóstwa różnych wyrobów masarskich pretendujących do tego miana i z przykrością informuję, że żadna kiełbasa nie zbliżyła się nawet "królowej" - albo za sucha, albo za tłusta, albo za sztuczna, albo za mało czosnku itd. Ale jest jedna, która sprawia, że mam jeszcze wiarę w ten polski specjał. Mówię mianowicie o wyrobie jeden z podkrośnieńskich masarni, a konkretnie o "kiełbasie głogowskiej" z Dobrucowej! Wszyscy, którzy nie mieli okazji spróbować, uwierzcie, że wszystkie Szubryty i Bacówki mogą się schować! Nie mówię, że ich wyroby są złe, ale dla mnie prawdziwa kiełbasa jest tylko jedna!




Niestety w Krakowie jest niedostępna :( dlatego jedynym źródłem są zapasy poczynione w trakcie wizyt w rodzinnych stronach, lub dary od rodziców, gdy przyjeżdżają z wizytą. Chyba mieli nosa, że nie dość, że nas odwiedzili w weekend, to właśnie z takimi podarkami.


Jeżeli ktoś ma ochotę, to polecam robić zakupy w sieci Delikatesów Centrum, ponieważ większość sklepów (o ile nie wszystkie) jest wyposażonych w sprzęt do pakowania próżniowego, co zmniejszy ryzyko zepsucia w transporcie, a także wydłuży termin przydatności! Niestety niektóre sklepy nie trzymają jej dużo na stanie ze względu na wyższą cenę, więc jeżeli macie problem z dostaniem, to zdradzam w tajemnicy, że w oddziale w Krosno - Polanka zawsze się znajdzie pęto lub dwa ;)


Stąd właśnie nasze kiełbasiane lekarstwo.


Wracając do drugiej części tytułu - przeczytałem dzisiaj o akcji pewnej części społeczności blogerów i dochodzę to jednej konkluzji:

Ciężkie i niewdzięczne jest życie biednych, oszukiwanych blogerów!


Skąd ten wniosek? Otóż okazuje się, że część społeczności uważa, że nie otrzymują należnej gratyfikacji za swoją pracę. Napisali oni list do ministra kultury i dziedzictwa narodowego domagając się ujęcia blogerów jako nadawców treści publicznych i jako takich utytułowanych do części zysków z nowej opłaty audiowizualnej! (szczegóły tutaj: http://www.wykop.pl/ramka/1821674/blogerzy-domagaja-sie-oplaty-od-ministra-kultury)

Zagłębiając się w szczegóły listu, przeczytamy, że Ci Państwo nie oczekują jakiejś wygórowanej kwoty za swoją twórczość (całe 100 zł). Z jednej strony może i jest to zasadne roszczenie, ponieważ prowadzenie bloga jest czasochłonne, a w wielu przypadkach określenie "praca" jest jak najbardziej na miejscu. A nie może być zgody, aby praca nie wiązała się z wynagrodzeniem. 


Myślę, że z bardzo podobnych pobudek ostatnio pani Kaja Malanowska obraziła się na czytelników (w przenośni i dosłownie na Facebooku - jeżeli ktoś nie słyszał o tej Pani, polecam poszukać jej ostatnich wypowiedzi i dowiedzieć się tego i owego o naszych niektórych ambitnych twórcach) Wszystko dlatego, że poczuła się pokrzywdzona, gdy jej książka nagrodzona nagrodą Nike przyniosła jej zysk ze sprzedaży na poziomie 6800 zł! (swoją drogą nagroda Nike jest dla mnie wyznacznikiem: od tego lepiej trzymać się z daleka, może Wy też tak macie ;) ). Zaznaczę też, że jest to debiut literacki tej Pani, która oprócz pisania książek, posiada również znaczny tytuł naukowy w dość ścisłej dziedzinie naukowej i najwidoczniej nie jest przyzwyczajona do otrzymywania takich groszy za swoją pracę. Nie twierdzę, że więcej jej się nie należało, ponieważ książki nie czytałem i być może faktycznie warta jest wielkich pieniędzy, ale takie już ryzyko w tym zawodzie i trzeba się z tym, że czasem wspaniałe dzieła doceniane są dopiero po latach.


Wypowiem się teraz z mojej prywatnej perspektywy jako całkiem młody bloger. Gdyby ktoś przyszedł do mnie z propozycją: wpisz się na listę, a będziesz otrzymywał z tytułu publikowania za darmo swojego bloga "XXX" lub nawet "XXXX" złotych jako część zysku z opłat narzuconych odgórnie, śmiało powiem: NIE! Fakt, że tworzenie bloga faktycznie wymaga sporo wysiłku i trochę samodyscypliny, aby nie zaniedbywać Was, pilnować poziomu, na każdym kroku upewniać się, że przekazane tutaj informacje są rzetelne. Ale nie robię tego dla pieniędzy, a dla własnej, egoistycznej potrzeby wyrażania swojego "Ja" na forum publicznym. Każdy, kto zna mnie dłużej wie, że zawsze aktywnie brałem udział w życiu społeczności i dużą przyjemność sprawia mi organizowanie, występowanie, tworzenie dla innych. Sam fakt, że regularnie odwiedzacie Men'ską Kuchnię stanowi wystraczającą zapłatę za całe poświęcenie, które wkładam przygotowując kolejne wpisy. A każdy komentarz wprawia w euforię ;)

Ja rozumiem, że ktoś może czuć się niedoceniony faktem samej "duchowej" zapłaty, ale taki urok tej formy. Fakt, że są blogerzy, którzy utrzymują z samego pisania, ale na naszym polskim rynku jest to wyjątkowo trudne i trzeba mieć wiele samozaparcia i szczęścia, aby doprowadzić blog to jakiejkolwiek dochodowości, ale jeżeli ktoś oczekuje bycia opłacanym, to może warto zastanowić się nad zmianą formy.

W Men'skiej Kuchni nigdy nie spotkacie się z jakąkolwiek formą odpłatności za treści, ponieważ jest to sprzeczne z ideą, która przyświecała mojemu blogowi. Nie powiem, że perspektywa otrzymywania pieniędzy za tę pracę nie jest kusząca, ale z pewnością nie w formie odpłatności za treści, czy domagania się od kogokolwiek wynagrodzenia za możliwość darmowego dostępu do treści jak w przypadku abonamentu RTV (może za 20 lat wydam książkę :P). Inną sprawą jest też odpłatna promocja produktów (nie tylko gotówka, ale różnego rodzaju bonusy), która jest źródłem dochodów dla wielu bardziej blogów i kanałów, ale na nawet, gdyby Men'ska Kuchnia osiągnęła ten poziom (w co szczerze wątpię), nie polecę produktów, które odbiegać będą od założeń tego bloga: smacznie, zdrowo, jakość za odpowiednią cenę.


W każdym razie rozumiem chęci twórców wyżej wymienionego listu, ale nie podoba mi się ich inicjatywa, ponieważ blog daje możliwość bardzo bezpośredniego kontaktu twórcy z czytelnikami i to ta więź powinna być podstawowym celem każdego bloga. To właśnie tworzenie, pielęgnowanie i rozwijanie tej więzi jest największą nagrodą dla twórcy, a wszystkie profity materialne tylko dodatkową premią za dobrze wykonywaną pracą.

I na tym koniec :)

Życzę Wszystkim miłego tygodnia!




piątek, 14 marca 2014

One Glass Show, czyli Pancake'sy! + extra

Czasem mam wrażenie, że zdarza mi się odbiec od jednego z podstawowych założeń tego bloga:

PROSTOTY!

Dlatego dzisiaj przyszedł czas na jeden z amerykańskich klasyków śniadaniowych. A w tym przepisie połączymy prostotę, łatwość wykonania i maksymalne nasycenie w najkrótszym możliwym czasie. Plus małe extra jako zdrowy dodatek.

Proszę Państwa, zapraszam na:

One Glass Show, czyli Pancake'sy

(+ extra ;))


Składniki:


  • mąka
  • jajka
  • mleko
  • proszek do pieczenia
  • sól
  • mango
  • 2 kiwi
  • 2 gruszki
  • jeden kubek 125g jogurtu naturalnego


Wyjątkowo załączam też listę sprzętu, którego będziecie potrzebować.
  • dobra patelnia teflonowa
  • olej do smażenia
  • ręcznik papierowy
  • najważniejszy element: SZKLANKA!

Dlaczego szklanka jest najważniejsza? Ponieważ cały przepis jest na niej oparty. Stanowi podstawową miarkę dla składników i sprawia, że nigdy nie zapomnicie, ani nie pomylicie proporcji. 

Ja używam szklanki dołączonej do znanej marki whiskey i wiem, że się sprawdza. Przetestujcie Wasze szklanki, ponieważ charakterystyczne szklanki od Coca-Coli akurat się do tego przepisu nie sprawdzają.

Jeżeli kogoś interesuje co jest w czerwonej puszce na zdjęciu z góry odpowiadam: proszek do pieczenia w cywilizowanym opakowaniu. W ten sposób sprzedaje się go krajach rozwiniętych i jest to jeden z powodów dla których według mnie nasz kraj ma jeszcze dłuuugą drogę do przebycia. A tą puszkę dostałem od mojej Jedynej Siostry, która pobłogosławiła mnie tym darem (jeżeli to czytasz, to już zużyłem połowę, więc za kilka miesięcy będę prosił o refill)


Jako extra proponuję dip słodko-kwaśny dip z mango, gruszki, kiwi i jogurtu naturalnego. Moim zdaniem duża lepsza (i zdrowsza) alternatywa dla dżemów czy innych słodzonych sosów.

Wykonanie:


Runda 1: extras

Najlepiej zacząć od dipu, ponieważ można go śmiało wsadzić do lodówki na 2-3 godziny i nic się z nim nie stanie. 

Hołdując dzisiejszemu mottu przewodniemu: "prostocie", wszystko co musicie zrobić to obrać owoce i pokroić w kostkę.




Przypomina trochę flagę Indii ;)


Teraz całość wkładamy do miski i zalewamy jogurtem.


I blendujemy na gładko.


Job done!

Runda 2: ciasto

Pora na przygotowanie ciasta na nasze naleśniczki.

Cała tajemnica przepisu tkwi w naszej szklance. Podstawowy przepis to:

  • 1 szklanka mąki
  • 1 szklanka mleka
  • 1 jajko (jak zawsze z wolnego wybiegu, tzw. jedynka!)
  • jedna łyżeczka proszku do pieczenia
  • jedna łyżeczka soli
Pamiętajcie też, żeby nigdy nie ufać jajkom (sklepowym i wiejskim) i nie wbijać ich bezpośrednio do masy/dania/ciasta. Zdarzyło mi się trafić na zepsute jajko (i sklepowe i "od babci") i od tego czasu zawsze najpierw wbijam surowe jajka do szklanki i upewniam się nosem. Stąd właśnie nazwa:

One Glass Show!

Ok, oszczędzę Wam kilku niczego niewnoszących zdjęć dodawania poszczególnych składników do miski. Podstawowy przepis wystarczy spokojnie dla dwóch osób, ale jeżeli macie gości lub wilczy apetyt wystarczy wszystkie ilości pomnożyć przez 2 - całość idealnie się skaluje zarówno w górę i w dół :). Wystarczy je umieścić w misce i wymieszać porządnie (ja używam miksera).



Ok, ja dodaję do miski jeszcze jedną łyżkę stołową mąki dla zagęszczenia konsystencji, a w ten sposób jest łatwiej, niż kombinować z mlekiem. Ogólnie sami wypraktykujecie z jakim ciastem pracuje wam się łatwiej - ja wolę bardziej "sztywne i gęste", dzięki temu są też grubsze po smażeniu.

Nie dodawajcie też cukru, ponieważ nie dość, że zakłóci smak, to ciasto będzie się też przypalać podczas smażenia.


Runda 3: no to smażymy!

Rozgrzewamy patelnię (do średnio gorącej) i wlewamy dosłownie kropelkę oleju do smażenia. Tak małą kroplę, jak jesteście w stanie wlać - im mniej, tym lepiej.


Teraz kawałkiem ręcznika papierowego dokładnie i równomiernie rozcieramy olej po patelni (tylko szybko, bo patelnia jest gorąca!)


Teraz formujemy pancake'sy. Na mojej patelni (26 cm) mieszczą się 3.


To właśnie odróżnia nasze pancake'sy od tradycyjnych naleśników (tzw. crepes) - są grubsze, więc muszą być mniejsze, żeby zdążyły się równomiernie usmażyć. Nie trwa to długo, dlatego polecam regularnie sprawdzać, czy są już gotowe do przewrócenia.


P.S. Przed następną partią ponownie posmarujcie patelnię olejem.

Job well done!


I w ten sposób otrzymacie cały talerz świerzych, gorących, pachnących naleśniczków/ciasteczek. Można je śmiało wcinać z moim dipem, dżemem, a nawet nutellą! Idealne na śniadanie, obiad i kolację. Albo przygotować ostry/mięsny sos jako świetny dodatek do piwa - nie ma takiej gastrofazy, której nie zatkają.

Wiem, że ten post znów wyszedł kilometrowy, ale chciałbym, abyście mimo wszystko zapamiętali podstawową proporcję: jedna szklanka! Skoro zaspani Amerykanie o poranku (którzy wbrew pozorom na prawdę są mądrym narodem, o czym lubimy zapominać) dają sobie z tym radę z zamkniętymi oczami, to i Wy musicie spróbować!

Smacznego!

środa, 12 marca 2014

Steak potreningowy

Jak wspominałem w zapowiedzi - wróciłem na siłownię. A co to oznacza? Wszystko boli, a organizm domaga się przeprosin za brak poszanowania. Dlatego dzisiaj szykuję coś specjalnego - kawał dobrej wołowiny + coś ekstra.

Tak się też składa, że Asia F. też dopisała w requestach prośbę o steak, tak więc upieczemy dwie pieczenie na jednym ogniu ;)

Zapraszam więc na:

Steak z rostbefu i domowe guacamole na ostro!



Co może być lepszego na zmęczone i obolałe mięśnie niż kawałek wołu? Idąc po najniższej linii oporu: odżywka białkowa, omlet lub jajecznica. Bardzo popularne są też dania z drobiu (które też gorąco polecam), ale według Mądrych Głów wołowina, jajka i suplementy są skuteczniejsze. Do tego domowe guacamole, przygotowane własnoręcznie z cudu natury zwanego awokado - świetny smak i wszystkie zdrowe kwasy tłuszczowe w jednym miejscu! Właśnie dlatego zamiast zwykłego curry z indykiem dzisiaj zafundowałem sobie steak. Co i Wam polecam!


No to ostrzymy noże, grzejemy patelnię i jazda!


Składniki


  • rostbef wołowy (polecam te sprzedawane na steaki, ponieważ (mimo że strasznie brutalnie to brzmi) nie wszystkie gatunki krów nadają się na steaki)
  • kilka ząbków czosnku
  • kawałek imbiru
  • cytryna
  • awokado
  • limonka
  • mała cebula
  • ostra papryczka




Jak widzicie nie ma na tej liście produktów czysto-węglowodanowych. Robię to celowo, ponieważ walczę z kilogramami (swoją drogą zastanawiam się nad zupełnie innym projektem dotyczącym właśnie moich perypetii). Z tego samego powodu do guacamole dodaję ostre papryczki - dodatkowy kopniak dla metabolizmu.

Jeżeli nie liczycie kalorii tak skrupulatnie jak ja, polecam dodać do steak'a pieczonego ziemniaka. Najlepiej w mundurku. To samo tyczy się guacamole - jeżeli nie jesteście uzależnieni tak jak ja od trans-8-metylo-N-wanilino-6-nonenamidu, śmiało możecie zastąpić papryczki pieprzem lub chili.


Wykonanie:


Runda 1: mięcho!

Zaczynamy od przygotowania mięsa. Gdyby była to szlachetna polędwica, to grzechem byłoby dodać do niej coś więcej niż odrobinę pieprzu i oliwy do smażenia. Ale polędwica "wysoko się ceni", więc tym razem zadowolę się niewiele gorszym rostbefem. Tylko troszkę nad nim popracujemy.


Wiele poradników poleca rozbić mięso w celu rozluźnienia włókien i zmiękczenia steaka. Niestety przez zmianę struktury mięso też dużo szybciej wysycha w trakcie smażenia, a nikt chyba nie ma ochoty na podeszwę?


Zaczynamy od odkrojenia tłuszczu i błon, które zwykle są na brzegach mięsa, a które będą twarde i niezjadliwe po usmażeniu. Zamiast rozbijać steak, ja proponuję go delikatnie zamarynować. W tym celu miażdżę kilka ząbków czosnku (nie przejmuje się bardzo obieraniem), obieram średni kawałek imbiru i kroję go na kilka kawałków (też bez większego znaczenia, potrzebujemy go tylko do marynaty).


Mam nadzieję, że każdy wie, jak najłatwiej obrać kawałek imbiru. Ale w razie, gdyby ktoś mimo wszystko nie słyszał - wystarczy zwykła łyżeczka do herbaty.




OK, teraz wkładamy nasz steak do jednorazowego worka strunowego, dodajemy czosnek i imbir, a na koniec sok z całej cytryny dla zmiękczenia mięsa. Całość do lodówki!



Powinno wystarczyć 30 minut na marynowanie. Tylko pamiętajcie, że jeżeli planujecie marynować steak krócej niż godzinę, nie wkładajcie mięsa do lodówki, ponieważ smażenie zimnego mięsa negatywnie wpływa na ostateczną kruchość!


Runda 2 - teraz zielone


Kiedy będziecie zbliżać się do smażenia proponuję pracować nad naszym dodatkiem. Można zacząć wcześniej, ale liczcie się z tym, że może zciemnieć do czasu podania.

Zaczynamy od prac manualnych: kroimy cebulę w drobną kostkę, a papryczki w paski.


W tym miejscu jeszcze raz zaznaczę, że ostrość Waszego guacamole zależy tego, jak bardzo się przyłożycie na tym etapie. Powszechnie przyjęło się, że najostrzejszą częścią papryczki są jej pestki. Nie jest to do końca prawda - pestki są faktycznie bardzo ostre - ale najwięcej kapsaicyny znajduje się w białej błonie przytrzymującej pestki. Dlatego samo usunięcie pestek często to za mało.

Pamiętajcie też o ochronie oczu i nosa w trakcie krojenia. I nie dotykajcie później ani oczu!



Przekrawamy też awokado na pół. Jeżeli jest dojrzałe, nie powinno być problemów z usunięciem pestki (nie wyrzucać!) i miąższu przy pomocy zwykłej łyżki (przy awokado obowiązuje zasada: jeżeli jest tak miękkie, że palce same się zapadają w skórce - to jest idealne).

Całość przekładamy do miski, dodajemy sok z całej limonki. Pora na blender! Jeżeli chcecie gładkie guacamole dodajcie też cebulę i papryczki. Ja osobiście lubię chrupiące guacamole, więc dodaję tylko papryczki i na koniec dodaję cebulę.


Polecam teraz dodać do gotowej pasty pestkę z awokado. Nie wiem, czy faktycznie to coś zmienia, ale według mnie (i mojej Żony) guacamole dużo wolniej ciemnieje.


Runda 3 - smażenie!


No, nareszcie, najbardziej upragniona część! Zaczynamy od dobrego nagrzania patelni, żeby mięso od razu dostało wysokiej temperatury. 

Pamiętajcie też, że smażąc steaki nie kładziemy ich na tłuszczu rozgrzanej patelni! To steaki nacieramy oliwą z oliwek, posypujemy świeżo zmielonym pieprzem i dopiero wtedy kładziemy na patelni.




W zależności od stopnia wysmażenia czas smażenia może się różnić. Ja lubię moje steaki różowe w środku, ale wypływający sok powinien być już przejrzysty, nie czerwony. Dlatego ja smażę przez dokładnie 4 minuty na stronę.





Runda 4 - odpoczynek


W sumie można już pałaszować, ale żeby osiągnąć idealną soczystość mięsa polecam zostawić na 2-3 minuty, żeby "odpoczęło". Dzięki temu wszystkie soki i tłuszczyk spokojnie wróci do zewnętrznej części, z której odpłynęły w trakcie smażenia. A żeby całość nie wystygła (czego nienawidzę) zawijam steak w folię aluminiową i zostawiam na 2-3 minuty. 



Job well done!


Chętni?




Smacznego!




Macie ochotę na kawał mięcha?

Od zeszłego tygodnia wróciłem na siłownię (po 3-miesięcznej przerwie) i czuję się padnięty po dzisiejszym treningu, dlatego postanowiłem zafundować sobie specjalną kolację regeneracyjną, która zbiega się z jednym z Waszych requestów.




Już wiecie co się szykuje? A nie wiecie co jeszcze będzie na talerzu :P

Ciąg dalszy wieczorem...


Zapraszam

sobota, 8 marca 2014

Obiecany barszcz ukraiński!

W nagrodę za uzyskanie wymaganej ilości Like'ów na Facebooku (no dobra, było 5 Like na FB i 5 Like na blogu, więc razem mamy 10, a żeby pokazać, jak jesteście dla mnie ważni, pomnożyłem tę liczbę przez 2 i mamy 20 Like'ów :).

Nie spodziewałem się ile pracy będzie wymagało przygotowanie tego wpisu, więc przygotujcie się na najdłuższy "czysto merytoryczny" post na tym blogu! Ale nie skarżę się, ponieważ było naprawdę warto przygotować zarówno to arcydzieło w kategorii zup, a także przekazać Wam część wiedzy przekazanej mi przez pokolenia.

Zatem zapraszam na:

Barszcz ukraiński


No to ostrzymy noże i jazda!


Składniki:


  • 30 dkg żeberek wieprzowy - cały sekret naszego barszczu!
  • ćwiartka z kurczaka
  • 5 - 6 buraków
  • pęczek młodej marchewki (albo 3-4 zwykłej)
  • ćwiartka główki kapusty
  • 3 - 4 ziemniaki
  • Wasza ulubiona fasola (u mnie czerwona) - cała paczka 400g / 500g
  • włoszczyzna na wywar (marchewka, pietruszka, seler, kapusta pekińska, pietruszka, por, cebula)
  • koperek
  • kminek (najlepiej cały)
  • ocet (najlepiej spirytusowy)
  • cukier
  • ziele angielskie
  • liście laurowe
  • sól
  • pieprz






Jak widzicie lista jest dość długa, więc zupa będzie bogata - gwarantuję, że po jednym talerzu będziecie pełni. Cała tajemnica tkwi w wywarze, którego podstawą są żeberka z kością. I nie martwcie się, to cudowne mięso się nie zmarnuje!

Ostrzegam też, że jest to długa, wieloetapowa droga i nie da się wszystkiego standardowo przygotować wcześniej i potem tylko dodawać, dlatego jeśli macie mało czasu, polecam inną zupę.



Wykonanie:


Runda 1: wywar


Powinniśmy zacząć od przygotowania wywaru, ale musimy wcześniej zrobić jeszcze jedną rzecz: namoczyć fasolę!




Dam głowę, że większość z Was namoczyłaby fasolę dzień wcześniej, tak jak robią to nasze mamy i babcie, a także jak większość przepisów zaleca. Prawda jest taka, że zwykle wystarczy wrzucić fasolę na godzinę do ciepłej wody, a potem całość gotować aż fasola będzie gotowa! (Może jest jakaś odmiana fasoli, która będzie oporna na takie traktowanie, ale w mojej karierze jeszcze nie trafiłem na taką)



Ok, wracamy do wywaru.

Rozgrzewamy piekarnik do 180 - 200 stopni, grzejemy patelnię, nacieramy mięso oliwą (dokładnie tak samo jak w Domowym Bulionie), posypujemy żeberka kminkiem i powoli obsmażamy.



W tym czasie obieramy twarde warzywa (marchew, pietruszkę, selera, cebulę), które będziemy piekli z mięsem.

Tak powinno wyglądać obsmażone mięso.




Teraz układamy w brytfance obrane warzywa, dodajemy kilka kropel oliwy i układamy na górze mięso.


I całość do pieca! Standardowe 30 - 40 minut spokojnie wystarczy.

Runda 2 - buraki


Skoro mamy chwilę wolnego zabieramy się za buraki. Jak wiadomo najwięcej składników odżywczych znajduje się pod skórą, więc zamiast obierać buraki (co jest trudne ze względu na twardość) lepiej je dobrze wyszorować i przekroić na pół. Czas nadać im posmak!



 Całość zalewamy wodą (może być ciepła), dodajemy 3 - 4 łyżeczki cukru, tyle samo łyżek stołowych octu i kminek, a następnie całość stawiamy na mocny ogień, żeby się jak najszybciej zagotowało.



Runda 3 - czas wykończyć wywar!

Tak powinien wyglądać "wkład" do naszego wywaru.


Przekładamy je teraz do największego garnka jaki macie! Dodajemy pora, kapustę pekińską (tą z włoszczyzny!), dodajemy kilka ziaren ziela angielskiego i 2 - 3 liście laurowe, a następnie zalewamy zimną wodą i na ogień!




Czemu jak zwykle smażymy i pieczemy? Dzięki temu pozbywamy się wszystkich zanieczyszczeń z mięsa i nie trzeba będzie usuwać tzw. szumów - uzyskamy ładny, klarowny wywar o cudownym posmaku żeberek.


Od początku minęła już jakaś godzina, więc stawiamy na ogień fasolę, żeby się zagotowała.


Runda 4 - znów buractwo...

W momencie, gdy wywar się zagotuje Wasze buraki powinny być już wystarczająco miękkie, by nadawały się do dalszej obróki. Ale najpierw trzeba je odcedzić. I dać im ostygnąć, bo są gorące!


Co robimy z wodą? Ja ją po prostu wylewam. Z jednej strony szkoda trochę, bo jest pięknie czerwona i aromatycznie. Ale z drugiej strony gotowaliśmy buraki, które były tylko szorowane, a na dodatek będzie tam mnóstwo kminku, który będzie wam potem zgrzytał w zębach. Oprócz tego mielibyśmy mnóstwooooo wody i proporcjonalnie mało treści.


Gdy da się je tylko dotknąć należy je obrać i pokroić w kostkę.




Runda 5 - opóźnione prace manualne


Macie dosyć krojenia? No to jeszcze nam trochę zostało ;)

Teraz pora zabrać się za naszą marchewkę i kapustę. Z marchewką jest łatwo - kroimy je na kawałki, które będzie wygodnie nabrać łyżką.



Teraz kapusta. Raczej nie będzie Wam potrzeba więcej niż ćwiartka, więc od razu zastanówcie się jak wykorzystać pozostałą część (np. coleslaw). Kapustę kroimy w paski, nie dodaję tylko tzw. głąba.



Runda 6 - widać koniec!


Jeżeli wywar gotuje się dłużej niż 45 minut, to najwyższa pora go odcedzić. Wyciągamy wszystko oprócz żeberek, które chcemy faktycznie gotować tak długo, jak tylko można.



Fasola powinna mieć już dosyć, więc ją cedzimy i dodajemy do wywaru.



Czas teraz na nasze pokrojone warzywa: marchewkę, kapustę i buraki.



Całość oczywiście całość cały czas trzymamy na ogniu.


Runda 7 - coś nam jeszcze zostało?


Zostały nam jeszcze ziemniaki. Polecam do zupy ziemniaki o niskiej zawartości skrobi - dzięki temu się nie rozgotują na breję. Obieramy je i kroimy w kostkę podobnej wielkości jak buraki.



Wcześniej nie polecam obierać ziemniaków, ponieważ stracą swój kolor (i urok). Można je oczywiście trzymać w wodzie, ale po co mają chłonąć dodatkową wodę?

No to czas do gara!

Runda 8 - myślicie, że już koniec?


Otóż jeszcze nie! Niby kolor już jest, można doprawić przyprawami do smaku (zauważcie, że wcześniej nie dodawaliśmy żadnych!), ale coś musimy jeszcze zrobić.

Pamiętacie nasze żeberka, które się nam cały czas gotują? Dzięki tak długiej obróbce powinny być mięciutkie i kruche. Można je teraz wyciągnąć z zupy i pzowolić, aby odrobinę wystygły, a następnie palcami rozerwać na malutkie kawałki, które będą rozpływać się w ustach!



Runda 9 - teraz na serio kończymy!


Już ostatnia prosta. Śmietana. Osobiście nie jestem wielkim fanem zabielania, ale barszcz ukraiński tego po prostu wymaga! No to hartujemy śmietanę, dodajemy do zupy i ostatecznie doprawiamy.




Job well done!


Gratuluję! Udało Wam się dobrnąć do końca! Teraz czeka Was tylko zdjęcie zupy podanej na talerzu z obowiązkowym koperkiem


i otarcie śliny. Naprawdę gorąco polecam, bo warto!


Na koniec dodam tylko, że lekko zmodyfikowałem oryginalny przepis dodając fazę pieczenia mięsa, gdyż w oryginale wywar przygotowuje się jak tradycyjną zupę.


Piszcie, czy macie ochotę na więcej przepisów z rodzinnego archiwum.

Smacznego!

Zagadka!

Jest weekend, ale to nie znaczy, że wolne ;). Men'ska Kuchnia pracuje już od kilku godzin.

A oto Wasza zagadka: cóż to trafi dzisiaj na bloga?



(Od razu przepraszam za jakość jeszcze niższą niż zwykle - zdjęcie robiłem nietypowo Ipadem na szybko.)


P.S. Wszystkiego najlepszego dla moich Czytelniczek z okazji Dnia Kobiet!

piątek, 7 marca 2014

Lista requestów

Bardzo mnie cieszy Wasz aktywny udział w tworzeniu tego bloga i wiele radości sprawia mi przygotowywanie dla Was przepisów.

Dzięki Waszym wpisom postanowiłem przygotować 

Listę requestów


w której znajdziecie przepisy o które prosiliście i nad którymi aktualnie pracuję. Będę dodawał na czyją prośbę ;). Proszę Was o cierpliwość, ponieważ nie chcę publikować dań, z których nie jestem do końca zadowolony - musi być smacznie, naturalnie i Men'sko. A potem trzeba to jeszcze raz zrobić ze zdjęciami.

Zatem aktualnie praca trwa nad:

1. Mac & Cheese - dla Bartka Sz. i Kasieńki (ukończona w 75%)
2. Pieczony kurczak z tzatzykami - dla Marty Z. (gotowy w 50%)
3. Kluski Reanimatory - dla Monik N., Kamila K., Apoloniusza Zdeba Marcina, Joanny F. i Karoliny Z. (przepis jest gotowy, muszę tylko zrobić zdjęcia - i przekonać Żonę, by znowu zjadła)
4. Zielone Curry - specjalny request dla Nieocenionego Kamila K (przepis gotowy, tylko zdjęcia zrobić)
5. Pizza - dla mojej Jedynej Siostry (nic tylko zdjęcia zrobić i wrzucać)
6. Dobry, treściwy, średnio wysmażony steak - w życzenie Joanny F. (mam kilka przepisów, jak coś będę robił to wrzyucę)

Jak zawsze gorąco wszystkich pozdrawiam!

P.S. Jak zawsze piszcie, komentujcie, krytykujcie - dzięki Wam Men'ska Kuchnia zyskuje na wartości!

środa, 5 marca 2014

Czas na Post ;)

W tym poście przypominam, że dzisiaj jest Środa Popielcowa, a to oznacza rozpoczęcie Wielkiego Postu.


Wiem, że nie jest to dla Was odkrycie, ale chciałem podkreślić zbierznych słów: post i (Wielki) Post ;)


Ze względu na moją Żonę w mojej Men'skiej Kuchni też mamy post. A ponieważ jest to "wyjątkowa" środa, oznacza to, że Mariola poszła na popołudniu, więc muszę o obiad dla mnie zatroszczyć się sam.

Moja propozycja na takie dni?

Kluski śląskie!



Z masełkiem i serem. Cóż więcej trzeba facetowi, gdy nie może zjeść mięsa? No chyba nie sałatkę!

Przepisu nie zamieszczam, bo chyba każdy potrafi je zrobić. (No chyba, że nie potraficie. Jak coś to piszcie w komentarzach)

Cokolwiek dzisiaj nie zjecie, życzę

Smacznego!


P.S. Przypominam o lajkowaniu wpisu o barszczu - lajkujcie i na blogu i na Facebook'u! Tylko do jutra rano!

poniedziałek, 3 marca 2014

A może coś z przepisów pradziadka, czyli coś polsko-ukraińskiego

Nie wiem czy pamiętacie, ale w poście o klopsikach wspominałem o moim pradziadku, który był masarzem i prowadził swój zakład na wschodnich terenach dawnej II Rzeczypospolitej, a dzisiejszej Ukrainy?

Otóż miałem zaszczyt zarchiwizować część oryginalnych przepisów, które moja babcia przechowuje i tak się zastanawiam, czy bylibyście zainteresowani poznaniem niektórych z "sekretów" rodzinnych?

Tak sobie pomyślałem, że odgrzebię przepis na oryginalny:

Prawdziwy Barszcz Ukraiński


Pyszny, wyjątkowy i "na czasie".

Jeżeli macie ochotę zobaczyć go na moim blogu, poproszę o Wasze zaangażowanie. Wiem, że proszenie o komentarze, więc może klikajcie "Like" POD TYM postem. Nie liczę na wiele, ale myślę, że stać Was na 20 like'ów ;)

Czekam na Wasz feedback do czwartkowego rana!

Jeżeli uda zdobyć się 20 like'ów, to przygotowuję barszcz w czwartek/piątek, żebyście mieli przepis przed weekendem. Jeżeli się nie uda, to przepis też będzie, ale "w przyszłości"

Zapraszam do Like'owania :)